Pomysł odwiedzenia jakiegoś świątecznego jarmarku pojawiał się cyklicznie, zwykle przed świętami Bożego Narodzenia i jakoś w naturalny sposób zanikał. I tak rok po roku. Niby do takiego przykładowo Wiednia nie jest daleko, żona chętnie zobaczyłaby wyroby lokalnego rzemiosła, grzane wino i te rzeczy… No ale jakoś się do tej pory nie udało. I proszę, przełom. Początkowo miała to być jednodniówka z dość napiętym programem, po skorygowaniu planu przez żonę zrobiły się dwa dni: wylot z Katowic do Dortmundu w piątek przed południem 3 grudnia, wykwintny nocleg w hostelu, powrót z Kolonii późnym wieczorem w sobotę. Zakup biletów i rezerwację noclegu robiłem z dwumiesięcznym wyprzedzeniem, a potem co piątek śledziłem komunikaty Instytutu Roberta Kocha. Zaliczenie Polski do krajów wysokiego ryzyka, covidowe testy, kwarantanny i inne takie mogły storpedować cały pomysł. Na szczęście zdążyliśmy.
Na lotnisku w Pyrzowicach monitory po niemiecku życzyły nam miłej podróży, chwila na skrzydłach Ryanaira i już… Dortmund wita.
Krótka walka z automatem biletowym na przystanku zakończyła się wynikiem remisowym, bilety udało się kupić, ale zapłacić kartą już nie, potrzebna była gotówka. Autobus do Aplerbeck, potem tramwaj udający metro i już dworzec główny w Dortmundzie. W mieście przedświąteczne stragany rozmieszczone były w kilku rejonach, co przedstawiono na poniższej mapie.
Dekoracje nawiązywały do górniczej przeszłości miasta i do jego piłkarskiej współczesności.
Wyroby rękodzieła nie zajmowały zbyt wiele stoisk, w większości królowały jedzenie i napoje. Były i arancini, trochę gorsze od tych z Katanii ale za to droższe, churros i inne egzotyczne specjały, ale przede wszystkim kiełbaski i grzane wino w okolicznościowych kubeczkach.
Dla wielbicieli mocnych wrażeń jest młyńskie koło.
Centralny jarmark mieści się na Hansaplatz, a jego ozdobą jest tradycyjnie czterdziestometrowa choinka. W rzeczywistości jest to stalowa konstrukcja wypełniona małymi choinkami, przyozdobiona lampkami, bombkami i aniołkami.
Żeby kupić cokolwiek na jarmarku, trzeba było pokazać certyfikat szczepienia i dowód tożsamości, dostawało się papierową bransoletkę którą wystarczało pokazać w następnych stoiskach. W razie czego zresztą można zrobić test...
Nocleg zarezerwowaliśmy w hostelu, którego największym atutem była lokalizacja w ścisłym centrum, dosłownie o dwa kroki od tej rekordowej choinki. Standard hm… Przypomniały mi się czasy akademika. Ale było czysto, spokojnie i było też całkiem porządne śniadanie w formie bufetu. Oczywiście trzeba było się wylegitymować covidowym certyfikatem przy zameldowaniu.
Następnego dnia poranny spacer po budzącym się mieście,niestety w deszczu, rzut okiem na Złoty Cud Westfalii i na dworzec
Pociąg FlixTrain wygodnie, planowo i całkiem szybko (chwilami 200km/godz.) zawiózł nas do Kolonii. Do miasta pociąg wjeżdża po moście Hehenzollernów.
Katedra góruje nad miastem, jej zwiedzanie zostawiliśmy sobie na koniec, co było błędem, bo wieczorem nie udało się do niej wejść. Zostanie na następny raz.
Plan był taki, żeby przebyć Ren dwukrotnie, raz po moście Hohenzollernów, z powrotem po Severinsbrücke, a potem zobaczyć świąteczne jarmarki. Z pierwszego mostu roztaczają się znane z pocztówek widoki, a jego balustrady uginają się pod ciężarem kłódek.
Pod Deutzer Brücke miał miejsce zlot Świętych Mikołajów na skuterach.
„Portowy jarmark” w okolicach Muzeum Czekolady.
Grzane wino białe i czerwone. Tu z kolei zamiast opasek dostawało się na rękę covidową „2G” pieczątkę.
Lepiej pozno niz wcale
:-) Moze w przyszlosci skusicie sie na kolejne miasta, jest tych jarmarkow do wyboru do koloru (w normalnych czasach), niektore male, inne duze.
Fajnie pooglądać chociaż zdjęcia
;) My w tym roku planowaliśmy jarmarki w Wiedniu, ale Austria się zamknęła i nie było już za bardzo okna czasowego na organizowanie alternatywy.
Na lotnisku w Pyrzowicach monitory po niemiecku życzyły nam miłej podróży, chwila na skrzydłach Ryanaira i już… Dortmund wita.
Krótka walka z automatem biletowym na przystanku zakończyła się wynikiem remisowym, bilety udało się kupić, ale zapłacić kartą już nie, potrzebna była gotówka. Autobus do Aplerbeck, potem tramwaj udający metro i już dworzec główny w Dortmundzie.
W mieście przedświąteczne stragany rozmieszczone były w kilku rejonach, co przedstawiono na poniższej mapie.
Dekoracje nawiązywały do górniczej przeszłości miasta i do jego piłkarskiej współczesności.
Wyroby rękodzieła nie zajmowały zbyt wiele stoisk, w większości królowały jedzenie i napoje. Były i arancini, trochę gorsze od tych z Katanii ale za to droższe, churros i inne egzotyczne specjały, ale przede wszystkim kiełbaski i grzane wino w okolicznościowych kubeczkach.
Dla wielbicieli mocnych wrażeń jest młyńskie koło.
Centralny jarmark mieści się na Hansaplatz, a jego ozdobą jest tradycyjnie czterdziestometrowa choinka. W rzeczywistości jest to stalowa konstrukcja wypełniona małymi choinkami, przyozdobiona lampkami, bombkami i aniołkami.
Żeby kupić cokolwiek na jarmarku, trzeba było pokazać certyfikat szczepienia i dowód tożsamości, dostawało się papierową bransoletkę którą wystarczało pokazać w następnych stoiskach. W razie czego zresztą można zrobić test...
Nocleg zarezerwowaliśmy w hostelu, którego największym atutem była lokalizacja w ścisłym centrum, dosłownie o dwa kroki od tej rekordowej choinki. Standard hm… Przypomniały mi się czasy akademika. Ale było czysto, spokojnie i było też całkiem porządne śniadanie w formie bufetu. Oczywiście trzeba było się wylegitymować covidowym certyfikatem przy zameldowaniu.
Następnego dnia poranny spacer po budzącym się mieście,niestety w deszczu, rzut okiem na Złoty Cud Westfalii i na dworzec
Pociąg FlixTrain wygodnie, planowo i całkiem szybko (chwilami 200km/godz.) zawiózł nas do Kolonii.
Do miasta pociąg wjeżdża po moście Hehenzollernów.
Katedra góruje nad miastem, jej zwiedzanie zostawiliśmy sobie na koniec, co było błędem, bo wieczorem nie udało się do niej wejść. Zostanie na następny raz.
Plan był taki, żeby przebyć Ren dwukrotnie, raz po moście Hohenzollernów, z powrotem po Severinsbrücke, a potem zobaczyć świąteczne jarmarki.
Z pierwszego mostu roztaczają się znane z pocztówek widoki, a jego balustrady uginają się pod ciężarem kłódek.
Pod Deutzer Brücke miał miejsce zlot Świętych Mikołajów na skuterach.
„Portowy jarmark” w okolicach Muzeum Czekolady.
Grzane wino białe i czerwone. Tu z kolei zamiast opasek dostawało się na rękę covidową „2G” pieczątkę.
Jarmark i ślizgawka na Heumarkt.