+1
Aron 26 kwietnia 2014 19:33
W tej części wyjaśni się skąd się wziął tytuł serii - Hiszpania wita wiosnę. Będziecie mogli też spojrzeć na Sevillę od strony utartych szlaków turystycznych, jak też z miejsc nie, aż tak obleganych. Mimo, że to nie szczyt sezonu letniego, a Semana Santa w tym roku w kwietniu to turystów sporo, ale nie na tyle by nam przeszkadzali. Co do zdjęć, to lubię je robić, ale nigdy mnie to nie zafascynowało na tyle, by inwestować w super sprzęt, czy też w wiedzę na poziomie eksperckim, więc profesjonaliści mogą mieć uzasadnione uwagi co do ich jakości. Zdjęcia robione starym kompaktowym Olympusem SP550 UZ, tak prywatnie trochę za dużym na podróż z podręcznym, ale w dobie gratisowego małego podręcznego w FR nie było z tym problemów. W Sevilli wylądowaliśmy przed 10 i od razu pojechaliśmy do hotelu, gdzie mogliśmy się trochę odświeżyć. Lotnisko jest bardzo blisko, podróż autobusem do centrum zajmuje ok 30 min. Zostawiliśmy bagaże i ruszyliśmy na miasto. W całej podróży przewijał się będzie motyw pomarańczy, poniżej zdjęcie osiedlowej uliczki obok hotelu:


A tutaj Guadalquivir, która jeszcze się pojawi w następnej części, a to właściwie Canal de Alfonso XIII:


Zwiedzanie zaczęliśmy nietypowo od Monasterio de la Cartuja, gdzie mieści się Centro Andaluz de Arte Contemporáneo (centrum sztuki wspólczesnej)




Monasterio de la Cartuja, piękne mozaiki, pomarańczowy ogród








Po obejrzeniu La Cartuja przespacerowaliśmy się do dzielnicy Triana, która jest znana, pewnie nie tylko, z produkcji ceramiki, więc jeżeli ktoś ma słabość do niej to koniecznie musi się tam wybrać (polecam Ceramica Santa Anna c/ San Jorge).




Po zdjęciu z pomarańczowego parku widać, że byliśmy głodni, a Triana jest znana również jako dzielnica, w której warto zjeść, a rachunek zbytnio nie obciąży kieszeni. Lokal wybraliśmy po obserwacji jak mocno jest obłożony i czy przeważają miejscowi, oczywiście skorzystaliśmy z menu del dia. Zaintrygowała mnie tam pozycja riñones de ternera, pomyślałem sobie jakaś cielęcina. Ponieważ mój hiszpański jest na poziomie podstawowym proszę kelnera by mi wyjaśnił co to jest "riñon". Kelner w języku znanym przez prawie każdego człowieka na świecie, czyli w języku gestów klepiąc się po plecach wyjaśnił mi, przynajmniej ja to tak zrozumiałem, że to jakiś antrykot albo rostbef. Finalnie dostałem cynaderki cielęce, całkiem przyzwoite, ale lepsze jadłem w restauracji chyba w gdańskim ratuszu. Wszystko było pyszne. Wniosek z tego taki, że trzeba się trochę do hiszpańskiego przyłożyć, dobrze że trafiło na lubiącego podroby.

Po obiedzie, może trochę wolniej, spacerujemy dalej po Sevilli, mijamy Plaza de Toros de La Maestranza




Mijamy też Torre del Oro


Szliśmy dalej powoli zbliżając się do Katedry




Oczywiście, doszliśmy pod katedrę gdy już była zamknięta dla zwiedzających (była przewidziana na inny dzień), więc weszliśmy do bocznej kaplicy dostępnej dla wiernych.


Pod katedrą były niezliczone rzesze bryczek, każdy przechodzień, a na pewno każdy turysta otrzymał ofertę przejażdżki.


Włócząc się trochę po Sevilli spotykaliśmy różnych magików, ale mając w perspektywie dosyć ciężki następny dzień (pobudka rano, podróż do Cordoby a wieczorem dalej do Granady), wcześniej wróciliśmy do hotelu.


Kupiliśmy sobie jakieś owoce na kolację, siedzimy sobie w hotelu, powoli szykujemy się do snu, dzielimy się wrażeniami z Sevilli, a gdzieś tam w tle włączony telewizor... A tam prognoza pogody, która trwa przez ładnych parę minut, w trakcie których dowiadujemy się, że w opinii Hiszpanów jest to pierwszy dzień w Hiszpanii z prawdziwie wiosenną pogodą - wywiady, mapy - jakby największe wydarzenie dnia... Jednym słowem Hiszpania wita wiosnę....

Pierwszy dzień w Andaluzji dobiegł do końca, rano szybko na dworzec w pociąg do Cordoby, a Sewilla coraz szybciej znika za szybą... Jeszcze tu wrócimy...

No i wróciliśmy pełni wrażeń z całej wyprawy, został nam jeszcze cały dzień w Sevilli, a później następnego dnia z samego rana ruszamy na lotnisko. Przyjechaliśmy z Jerez późnym wieczorem, więc od razu do "naszego hotelu", gdzie w recepcji kolejny raz załatwiam bolsa con cubitos de hielos (torbę z lodem) niestety odzywa się niedawna kontuzja (skręcenie kostki) i to jest zaleta dobrego hotelu, bo za chwilę dostaję do pokoju i lód i worek.

Starujemy trochę później niż zwykle po pysznym śniadanku, nie napiszę typowo hiszpańskim, bo pomyślicie, że nie było co zjeść. Po prostu na śniadanie był wybór dań typowo hiszpańskich, na dodatek bardzo smacznych. Zaczynamy od Plaza de España, po drodze przechodząc przez malowniczy Parque de Maria Luisa.


















A tutaj Real Fábrica de Tabacos de Sevilla, obecnie Uniwersytet


Tym razem zamiast na klasyczny obiad objadamy się tapas, niektórzy wolą cerveza, niektórzy zumo de naranja naturaleza. Więc by znaleźć lokal spełniający kryteria (sok wyciskany na miejscu) i nie doprowadzić do mocnego zubożenia budżetu, musimy trochę pospacerować. Wchodzimy do lokalu, w którym nie spotykamy żadnego turysty nie odchodząc aż tak bardzo od od centrum - La Gitana Loca - c/ Cuesta del Rosario. Ceny bardzo przystępne, napoje zimne, przekąski smaczne... cóż chcieć więcej
Później ruszamy do katedry - Catedral de Sevilla :
















Później wspinamy się i podziwiamy Sevillę z dzwonnicy - Giralda








Po Catedral de Sevilla już tylko ostatnie zakupy, pamiątki, przekąski itp... Wracamy do hotelu, pakowanie i tak dalej, niestety śniadania od 7:00, a musimy po siódmej wyjść na autobus, by spokojnie dojechać na lotnisko. Więc próbuję załatwić wcześniejsze śniadanie od recepcji, nie gwarantują, ale proponują przyjść parę minut wcześniej... Rano schodzimy się wymeldować i udało się zaczynamy śniadanie za 20 siódma...
Na lotnisko docieramy bez problemów, mamy trochę zapasu, więc przechadzamy się po marnej "bezcłówce" - droga i praktycznie nic ciekawego... W Bergamo lądujemy planowo, więc mamy chwilę by coś przekąsić... Wysiadamy w Modlinie żałując, że tak szybko ten tydzień minął, że tak krótko w Hiszpanii...

Dodaj Komentarz